Nim zacznę opis budowy nowego kościoła, uważam za słuszne cośkolwiek powiedzieć na temat starego kościoła.
Stary kościół był masywny, zbudowany w stylu gotyckim i stał na tym samym miejscu, gdzie stoi nowy kościół. Daty budowy kościoła nigdzie nie można było stwierdzić. Nawet przy jego rozbiórce nie znaleziono żadnego śladu pisanego dokumentu. Przy rozbiórce starego kościoła jednak można było wyraźnie stwierdzić, że powstał w trzech różnych okresach. Fundamenty wykonane były z kamieni polnych, nawet bez dodatku wapna. Cegły pieczone (Backsteine) były bardzo dużego formatu i niedbałej roboty. Dopiero w wyższych warstwach ścian były lepsze cegły i mniejszego formatu.
Sklepienie gotyckie i zewnętrzne mury oporowe pochodzą z późniejszego okresu. Dlatego, że położone fundamenty urągały wszelkim regułom techniki i nie znaleziono żadnego dokumentu, można przypuszczać, że kościół pierwotnie był małą świątynią pogańską, która później została przebudowana na gotycki kościół chrześcijański. Sam system parafialny należał do najstarszych na Śląsku. W Księgach kościelnych nie ma jednak żadnych zmianek o pradziejach i wieku kościoła.
Z notatek „Proventenbuch” z roku 1720 pisanych w języku łacińskim przez Ks. Franciszka Skrzentwa dowiadujemy się, że „kościół jest po 500 latach w bardzo złym stanie, z jego murów cegły wypadają. W czasie wojny trzydziestoletniej, kościół dostał się w ręce heretyków. Ja jestem pierwszy katolicki kapłan, który w ostatnią niedzielę po Zielonych Świątkach celebruję Uroczystość Imienia Kościoła św. Katarzyny i św. Małgorzaty”. - Ten opisany kościół jest miejscowym starym kościołem, który podczas wojen szwedzkich został przekazany protestantom. Gdzie bowiem Szwedzi wkroczyli, zaraz wypędzili katolickich kapłanów i obsadzili kościoły protestanckimi. Gdy Szwedzi opuścili miejscowość, z kolei księża katoliccy wypędzili protestanckich kaznodziejów.
Kościół, o którym tu mowa, był bardzo mały i zbiegiem czasu stał się architektonicznie niebezpieczny. Pomieścił niecałe 500 ludzi, którzy musieli ciasno stać i nie mogli się nawet ruszyć. Kościół posiadał tylko jedne boczne drzwi i jedne do zakrystii. Okna były bardzo wąskie, i dlatego było wewnątrz bardzo ciemno. Pod sklepieniem chóru nikt nie chciał stać, ponieważ było tam bardzo ciemno. Kościół posiadał 5 ołtarzy, w głównym ołtarzu, jako obraz stały, był obraz Narodzenie Pana Jezusa,. a odpowiednio do świąt kościelnych przystawiano obrazy: Zmartwychwstania Chrystusa, św. Katarzyny i inne. Oprócz tego był ołtarz Maryjny, ołtarz św. Krzyża i Jana Nepomucena. W późniejszym czasie przybudowano chór tzw. Oratorium nad zakrystią. Dojście na ten chór było od zewnątrz. Kościół nie miał wieży tylko małą sygnaturkę na dachu. Dla dzwonów była wybudowana drewniana wieża, dość wysoka, która jednak podczas gwałtownego sztormu w roku 1777 została zniszczona. Odtąd służyła jako dzwonnica przy ulicy, na placu kościelnym postawiona mała szopa. Po wielkim sztormie z roku 1777 zostały w miejscowości tylko 2 domy nieuszkodzone. To opowiadał mi mój ojciec, który to z kolei wiedział o swoim ojcu.
Gdy się wchodziło do kościoła, od razu uświadamiano sobie, że jest najwyższy czas, aby coś z tym Domem Bożym zrobić. Nic już nie było w porządku, do tego był dla 5600 dusz stanowczo za mały i technicznie wprost niebezpieczny. Fachowe orzeczenie o stanie technicznym kościoła, Królewskiego Radcy Budowlanego z Opola Gerascha, było bardzo smutne. Vide Akty. Długo, długo już przede mną myślano o budowie nowego kościoła, szczególnie moi poprzednicy: Proboszcz Johann Nogossek i Anton Peterknecht. Proboszcz Dominicus Heyne, poprzednik proboszcza Nogossek`a pisze w pewnym miejscu w Proventenbuchu po łacinie: „Po odzyskaniu kościoła parafialnego sławięcickiego (Schlavicicensem) od niekatolików, duszpasterzowali tu następujący proboszczowie:
I mnie nie znany.
II Michael Jasik, umarł na miejscu.
III Adamus Bimer, umarł na miejscu
IV Andreas Skrzentwa, umarł w Fridae (?)
V Josephus Langer, umarł na miejscu
VI Antonius Badiera, umarł na miejscu
VII Silvester Badiera, promotus z Wielich Strzelec (Mega Strehlitz)
VIII Dominicus Heiny urodzony 5 sierpnia 1760. Był proboszczem od roku 1790 – 95 w Starym Koźlu, od tego roku aż do roku 1823 proboszczem w Sławięcicach.
IX Johannes Nogossek był półtora roku proboszczem w Starym Koźlu, potem w Goszycach (Goschütz), na końcu proboszczem i inspektorem szkolnym tu. Umarł w styczniu 1839r.
X Anton Peterknecht, ur. 1799, był początkowo wikarym w Opolu, proboszczem w Starym Koźlu i po proboszczu Nogossek, proboszczem w Sławięcicach. Umarł 18 lipca 1849r.
XI Ja, obecny proboszcz, Amand Dronia, urodzony 3 marca 1806 w Lenartowicach (właściwie Biała Łąka), wyświęcony dnia 7 kwietnia 1832, byłem 1 rok wikarym w Starej Wsi (Altendorf) koło Raciborza, następnie przez dwa miesiące Administratorem w Gierałtowicach koło Koźla, 6 lat proboszczem w Krzanowicach, 11 lat proboszczem w Starym Koźlu i od 13 listopada 1849 proboszczem tu.
Zarówno w Starym Koźlu jak i w Sławięcicach przez 26 lat pracowałem sam na parafii i dopiero w drugim roku budowy dostałem wikarego, który nazywa się Vincenz Hübner i którego sam muszę utrzymywać.
Jak już przedtem powiedziałem, również mój poprzednik Nogossek poważnie myślał o budowie nowego kościoła, testamentalnie przekazywał 1000 M na wyposażenie przyszłego kościoła, bo przypuszczał, że Patronat nie jest obowiązany do opłacenia wyposażenia kościoła. Ów kapitał odziedziczył od swojego wuja, Rektora Alumnatu, Sobiech`a. Pieniądze pochodzą z dziedzicznego podziału gospodarstwa koło Wrocławia, zostały ulokowane w Papierach Wartościowych w Banku. W międzyczasie wartość tychże urosła na 3000 M. Ale przy obecnym bardzo niskim kursie Papierów Wartościowych mają tylko 2500 M wartości. Niezależnie od tego, była to jednak wielka wartość dla mnie, i przeznaczyłem je na nowe organy. Ów proboszcz Nogossek udał się w roku 1825 do Księcia Augusta zu Hohenlohe mieszkającego wtedy w Stuttgart`cie w sprawie budowy kościoła, i zdobył jego przychylność do jej przeprowadzenia, i polecił w roku 1826 z Stuttgartu, że w roku 1827 ma być zwożony materiał budowlany, żeby w roku 1828 można było rozpocząć budowę. Niedługo potem jednak odwołał swoje pozwolenie, bo, jak twierdził, najpierw musi być budowana szkoła. Od tego momentu do roku 1864 nastał okres, który można by nazwać okresem walki o budowę nowego kościoła. Mój poprzednik, Anton Peterknecht, udał się z Radą Parafialną dwa razy do Księcia Augusta zu Hohenlohe Oehringen, który w międzyczasie już mieszkał w Sławięcicach, w sprawie budowy kościoła, jednak Książę był zawsze bardzo zajęty budową budynków dla swoich ludzi i upiększeniem Sławięcic, że uzyskali zawsze odpowiedź wymijającą, choć zapewnił każdorazowo, że o budowie kościoła też myśli skoro się tylko podwyższą jego dochody, bo, jak twierdził w różnych „rescriptach”, chce budować piękny kościół, tylko martwi się, jak ludzie miejscowi będą mogli im należną kwotę ⅓ kosztów, ręczną pracę i konny transport, zapewnić. W roku 1849 przyszedłem tu na miejsce i postanowiłem w przeciągu dwóch lat zacząć budowę, albo zrezygnować z parafii. Również zaznaczyłem to Domowi Książęcemu, ze przyszedłem po to, aby budować kościół. To powodowało zarówno u „Wysokich” jak i u „Niskich” niemałe zgorszenie, szczególnie, kiedy już w roku 1850 kupiłem niemałą ilość kamieni piaskowca od zarządu tutejszej Śluzy. Na moje prośby w Książęcym Zarządzie, albo w ogóle nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, albo była wprost odmowna, argumentując, że budowa kościoła jest w tej chwili absolutnie niemożliwa. Wtedy zaczęła się istna wojna papierkowa, która często w rozpalonych umysłach zwyrodniała się w emocjach i to z powodu tego, że starzy urzędnicy, którzy byli w to przedsięwzięcie wtajemniczeni poumierali, a nowi, młodzi z Würtembergu kierowali się innymi zasadami zarządzania. W szczególności, z reguły negowali wszystkie, jak najbardziej słuszne i konieczne propozycje w tej sprawie. Vide odpowiednie Akta. Nie zostało mi nic innego, jak wciągnąć w tę wojnę zarówno Królewski Urząd w Opolu, jak i Urząd Kościelny. Aby przeforsować budowę, trzeba było teraz, przekonać poszczególne urzędy o jej absolutnej konieczności. To znów nie było aż takie trudne, ponieważ Patronat uznał tę słuszność, ale opierał się na zasadzie, że nie jest zobowiązany do budowy większego kościoła. Do tego bowiem jest zobowiązana powiększona parafia. Zarząd Patronatu był gotów gratis dołożyć do powiększenia kościoła 2000 M pod warunkiem, że proboszcz i parafia sądownie lub notarialnie uznają i akceptują ten podarunek Patronatu. Taki mały podarunek pod takimi warunkami naturalnie nie mógł być przyjęty. Byłem zmuszony o stanie starego kościoła i konieczność budowy nowego kościoła poinformować Królewski i Duchowy Urząd. Dlatego, że na drodze pokojowej nic nie mogłem osiągnąć, prosiłem Urząd Królewski o przeprowadzenie „Intermisticum” (?) – lustracji. Z tego powodu powstały dla mnie wielkie niezręczności. Aby bowiem przeprowadzić Intermisticum, kolegium kościelne musi się postarać o: rysunki, kosztorysy, Plany Sytuacyjne i to w bardzo krótkim czasie. Co teraz robić? Gdzie znaleźć Technika, któryby był wstanie robić projekt i rysunek na nowy kościół katolicki? Nie znałem nikogo, a jeśli znałem to nie mogłem ufać. Po wielu podróżach i wielu pisemnych zapytaniach dowiedziałem się, że pewien Christoph Lange buduje w Thule gotycki kościół i obecnie przebywa w Raciborzu, gdzie buduje kościół na Ostrogu. Prosiłem, żeby przyjechał tu. Przyjechał, i omówiliśmy plan budowy kościoła. Lange obiecał mi wciągu 6 miesięcy dostarczyć rysunek. O tym poinformowałem Urząd Królewski, i tam wyprosiłem też przedłużenie dotychczasowego terminu dostarczania rysunku. Lange natomiast za bardzo był zajęty z budową w Thule i nic nie zrobił. Pojechałem więc do Thule, i prosiłem go, żeby nareszcie dostarczył mi rysunków, bo Urząd Królewski natrętnie o to się upomina. Nareszcie posłał mnie obraz do mojego kościoła. Ale również zaznaczył, że, o ile Książę tego projektu nie akceptuje, to nie będzie go dalej rozrysował i opracował. Rysunek był piękny, ale i kosztowny. Tak minął rok i musiałem zerwać z panem Lange i rozglądać się za innym Technikiem. Ale gdzie go tu znaleźć? Znów jechałem do Raciborza i dowiedziałem się od mistrza budowy kościoła na Ostrogu Kirsteina, o Friedrich`u Schmidt z Kolonii. Natychmiast zwróciłem się do niego z natarczywą prośbą o pomoc. On obiecał. Stawiałem warunek, żeby to był gotycki prosty kościół katolicki, mamy do dyspozycji około 30 000 M. Po czterech miesiącach dostałem obraz. Jest jako załącznik w mapie. Projekt był za drogi i prosiłem o prostszy rysunek, który też po 8 miesiącach otrzymałem składający się z 12 kart wraz z kosztorysem. Wszystko posłałem do Urzędu.
Po wielu miesiącach wyznaczono mi przez Rządowego Radcy, termin. Przez to wsadziłem kij do mrowiska. Wszystko bowiem uczyniono, aby nie doszło do budowy. Na ten termin zaproszono bowiem i przedstawicieli Patronatu, wyznaczonych dziekanów, Okręgowych mistrzów Budowy, i całe Kolegium kościelne. Obrady były burzliwe. Protestowano, rysunków w ogóle nie oglądano. Potwierdzono decyzje Patronatu o nie finansowanie dodatkowych kosztów przy budowie większego kościoła. Budowę nowego kościoła uznano za niemożliwe. Jedynie rozszerzenie istniejącego kościoła można by wziąć pod uwagę, do finansowania czego jednak Patronat nie jest zobowiązany. Po kilku miesiącach, Królewski Urząd zadecydował, że trzeba zbadać, czy według życzenia Patronatu jest możliwe powiększenie lub rozszerzenie kościoła, czy też konieczna jest nowa budowa. Tą decyzję przekazano do rozstrzygnięcia powiatowemu Mistrzowi Budowlanemu Zicklerowi z Koźla. Nim ta sprawa się wyjaśniła, minęły znów dwa lata. Zickler w pierwszym punkcie stanowczo sprzeciwił się nowej budowie. Wtedy ułożyłem do niego pismo, w którym domagałem się odwołania jego decyzję. Tego jednak nie zrobił, ale przyznał mi całkowitą rację. W między czasie zwróciłem Królewskiemu Urzędowi uwagę o wielkim niebezpieczeństwie zagrażającym w starym kościele. Z tego tytułu miałem w przeciągu 5 miesięcy aż 15 komisji technicznych. Urząd Patronacki wszystko zrobił, aby budowy nie było. Urząd Królewski ustalił nowy termin i zażądał od Patronatu, aby rozważył sprawy, czy inny projekt, mniej kosztowny byłby do przyjęcia. Przedstawiciele Patronatu musieli się decydować i powiedzieli: tak, w przekonaniu, że sprawa budowy rozciągnie się znów w nieskończoność. Ustalony przez Królewski Urząd termin o przedstawieniu rysunku nie został dotrzymany. I znów ja musiałem, naciskany z wszystkich stron, sam rozwiązać wszystkie trudności. Nareszcie posłano szkic kościoła Schinkla, który jednak nie wyglądał na kościół, i przez jednego przedstawiciela parafii został z wyglądu porównany do magazynu mąki. Przeciwko temu projektowi protestowałem ja i wszyscy deputowani. I tak minął rok za rokiem, sprawa się nie posuwała do przodu i urzędy mnie tylko gorszyły. Przedstawiciel Patronatu, Dworski Radca Bühler zrobił mi nadzieję, że przy pewnym uproszczeniu i pomniejszeniu projektu Schmidta byłyby szansy na budowę. Kto to jednak miał zrobić? Ja już nie chciałem się tego podjąć. Gdyby tę sprawę jednak przekazać Patronatowi, bylibyśmy skazani na bardzo długie czekanie. Proponowano to zlecić Kirsteinowi i ja obiecałem oto się postarać. Kirstein podjął się tej pracy, ale zamiast w 6 miesiącach, nawet wciągu jednego roku nic nie zrobił. Musiałem więc w piśmie do Królewskiego Urzędu obwinić z tego powodu Kirsteina. Urząd zatem zlecił Radcy Budowlanemu Linkiemu z Raciborza o przysłanie świadectwa kwalifikacyjnego Kirsteina i zmusić go do przysłania projektu. Tak się stało. Kirstein ostatecznie dostarczył 3 stronicowy projekt, ale zamiast uprościć i umniejszyć projekt Schmidta, stworzył zupełnie nowy, który ja przy pierwszym oglądzie natychmiast skrytykowałem, bo krytykować musiałem. Projekt leży w mapie. Mimo, że zwróciłem Królewskiemu Urzędowi uwagę na pewne błędy w rysunku i deklarowałem mój sprzeciw do tego projektu, rozkazał Radcy Budowlanemu Linke i mistrzowi Budowlanemu z Bytomia Jakischowi opracować kosztorys na ten projekt i jak ten został dostarczane, orzeczono, że rysunek Schmidta zasłuży na poparcie i pierwszeństwo. W ten sposób nie posunięto się o żaden krok naprzód i czas został stracony. Sam Architekt Friedrich Schmidt z Koloni został w międzyczasie przez Rząd Austriacki wydelegowany jako profesor do Mediolanu i po wybuchu I wojny włoskiej dostał się do Wiednia. O tym się dowiedziałem i zwróciłem się natychmiast do niego o zmianę rysunków. Schmidt to uczynił i według tego został obecny kościół zbudowany. Jedynie za jego zgodą zostały boczne dachy zmienione.
Były więc rysunki, nie było jeszcze zgody Patronatu. Zarząd Dworski próbował na lata opóźnić budowę, ale dlatego, że został ustalony główny termin budowy, udałem się osobiście do Radcy Dworskiego i do samego Księcia, aby ich w tej sprawie pozyskać. Spotkałem się tu jednak z twardym oporem. Krótko przed terminem oświadczyłem więc, że nic więcej nie chcę mieć do czynienia z budową i na zawsze wycofam się z tej sprawy. Wtedy nieznacznie wymknęło się Radcy Dworskiemu Bühlerowi takie zdanie: Moglibyśmy najwyżej 22 000 M przeznaczyć na ten cel, ale w rocznych ratach po 3000 M. Ja tę ofertę szybko akceptowałem i przeszliśmy do tematu terminu. Wtedy oświadczyłem, że doszło do jednomyślności i jestem zadowolony. Radca Dworski to potwierdził, ale z zastrzeżeniem, że to również sam Książę musi akceptować. Przeciwko temu nic nie mogłem zrobić, ale zwycięstwo zostało mi jeszcze bardzo utrudnione. Okazało się bowiem, że Radca Dworski Bühler, powyższą obietnicę nie traktował poważnie, bo odtąd znów wszystko zrobił, żeby nie doszło do budowy. Niezależnie od tych trudności zacząłem w roku 1862 na farskim polu przy Młynówce wykopać doły na wapno, gasiłem w nich wapno i robiłem plan na tymczasowy kościół za szpitalem. Szczęście, że to pole też należało do kościoła i było do mojej dyspozycji. To moje postępowanie narobiło dużo złej krwi, ale myślałem: albo, albo! Dłużej nie będziesz się męczył z myślą o budowie. W ziemie 1863 musieliśmy obiecywać Królewskiemu Rządowi, że wiosną rozpoczniemy budowę. Ilekroć pytałem Dworskiego Radcy Bühlera: jak to zrobimy? – odpowiedział mi: - to mnie nie obchodzi. Choć sam często pytał, kiedy chcemy zacząć? – Ja mu wtedy odpowiedziałem: - po Wielkanocy zaczniemy z budową prowizorycznego kościoła i rozebraniu starego. W Wielki Piątek przyszli do mnie Książę i Dworski Radca Bühler z zamiarem przekonania mnie o odłożeniu budowy. Ja protestowałem, wtedy również Książę przychylił się do mojego protestu. To mnie zadowoliło. Miałem już nawożoną górę piasku i wapna, cegieł i kamienia dla prowizorycznego kościoła. Dla jego dachu chciałem zużytkować rozebrany dach starego kościoła. Czwartek po Wielkanocy w południe dałem cieślom Uroczyste Błogosławieństwo z Przenajświętszym Sakramentem i posłałem ich na dach. Gdy gonty fruwały z dachu, zbudziło to wielkie zainteresowanie, wieś stała się wprost nerwowa. Już poniedziałek w południe, dach z starego kościoła był na dole i ludzie przenieśli drzewo na miejsce budowy kościoła prowizorycznego. Wtedy dostałem list od Księcia z Berlina, w którym mnie robił zarzuty z powodu demontowania kościoła, i rozkazał prace powstrzymać, moje przedsięwzięcia nazwał lekkomyślnymi, i groził mnie zaskarżeniem w Urzędzie Królewskim. To było dla mnie za dużo. Byłem strasznie zdenerwowany i w afekcie zabroniłem mu, podobne listy do mnie posyłać. Natychmiast poinformowałem też o wszystkim Królewski Urząd, deklarowałem moje odejście, i zwolniłem wszystkich robotników. Konsternacja była wielka. Stary kościół bez dach, prowizorycznego jeszcze nie było. Następnego dnia odwiedził mnie Radca Dworski w celu złagodzenia konfliktu. Ja jednak byłem za bardzo zdenerwowany, i już nic nie chciałem słyszeć o budowie. Również domagałem się zadośćuczynienia od Księcia za posądzenie mnie o lekkomyślność. Po 8 dniach znów dostałem pismo od Radcy Dworskiego z przeprosinami księcia, tak, że zabrałem się znów do budowy prowizorycznego kościoła, który po 5 tygodniach stał gotowy na swoim miejscu. W szóstym tygodniu postawiliśmy ołtarze i w święto Trójcy Przenajśw. został kościół poświęcony. Do demontażu starego kościoła nie chciałem się już zabrać, bo obiecałem mojemu umierającemu ojcu, że do nowego kościoła się więcej nie zabiorę. To mi jednak nie dało spokoju. Chciałem ten demontaż dać w przetarg. Zażądano za to 1000 M. To dla mnie było za dużo. Ale jak się później sam przekonałem, było to dla przedsiębiorcy za mało. Sam więc, przy pomocy hutników z Blachowni zabrałem się do demontażu i wciągu 3½ tygodnia starego kościoła nie było. Przeważająca część materiału była w bardzo złym stanie. Około 60 000 cegieł odzyskano, niewielkie ilości sprzedano a gruzem wysypano ulicę. Na Jana (św.) byłem gotowy. W tym roku, który był dla budowania bardzo korzystny, można było jeszcze rozpocząć budowę nowego kościoła, albo przynajmniej zwozić materiał. Dlatego, że ciągle jeszcze nie było jednomyślności z Patronatem, nic więcej sam nie mogłem uczynić. Dostaliśmy nareszcie zmieniony plan Schmidta, który natychmiast został przekazany mistrzowi budowy Schwarzer`owi w celu postawienia kosztorysu. W zimie tego roku kosztorys został ukończony i opiewał na 45000 M. To było Książęcemu Radcy Dworskiemu za mało, chciał bowiem przedstawić Księciu o wiele wyższy kosztorys, żeby ten uniemożliwił rozpoczęcia budowy. Konferencje, które odbywały się w tej sprawie nie doprowadziły do żadnej zgody. Dużo mówiono, ale nic nie czyniono. Ostatecznie oświadczyłem, że w żadnym wypadku nie puszczę budowy z moich rąk, nawet gdybym musiał zrezygnować z obiecanych kwot. Wszystkiego tu się nie da opisać. Gorycz moja przekroczyła jednak wszelkie granice. Dworski Radca miał na celu ową budowę mnie w najwyższym stopniu obrzydzić i ją „przedrożyć” (verteuern), aby swoimi poglądami ostać się przed Księciem. Ciągle powtarzał: „z tego będzie ruina, a Książę będzie płacił”. Ilekroć ja powołałem się na pomoc Bożą i Błogosławieństwo Boże, odpowiedział: „On buduje dla swojej skarbonki”. Nareszcie dał Pan Patron swoje zezwolenie, ale ja musiałem przyrzekać, ani bezpośrednio, ani pośrednio, ani od Patrona, ani od jego rodziny więcej nie zażądać, niż te obiecane 20 000 M. Nim do tego doszedłem minęło 15 lat, i to co tu spisałem nie jest nawet cieniem tego co w tym czasie przeżyłem w rzeczywistości. Nareszcie miała się rozpocząć budowa. Szukaliśmy gliny, którą znaleźliśmy na granicy pól Ujazdowsko-Sławięcickich, które należały do Pańskiego Cegielnika z Pogorzelca. Wielkość złoża glinianego miała wystarczyć na milion cegieł. Przy kopaniu okazało się, że to było złudne. Wprawdzie zbudowałem tam szopy cegielniane, ale tylko bardzo mało cegieł można było wyprodukować, bo w glinie było dużo kamienia wapiennego. Gdy się przekonałem, że tu nie da się wyprodukować potrzebnych cegieł, sytuacja moja stała się bardzo kłopotliwa. Nadzieje na realizację budowy, spadły do minimum. Ale Pan Bóg pomagał. Przeszukiwałem pola w Miejscu i na szczęście znaleźliśmy na polu rolnika Johanna Kapitzy w miarę dobrą glinę. Natychmiast kazałem tam, jeszcze w jesieni roku 1863 kopać i zbudować szopy cegielniane. Okazało się jednak, że to pole było za małe, dlatego wydzierżawiłem dodatkowo u rolników Kopietz i Piećko gruntów, i produkowaliśmy cegły. W ciągu trzech lat wyprodukowaliśmy tam około 1 miliona cegieł. W nagrodę za odstąpienie pola obiecałem gospodarzom i ich żonom, mimo, że dostali odszkodowania, jak długo gospodarstwo zostanie w tej samej rodzinie i nie przejdzie w obce ręce, nieodpłatne miejsce w kościele. Dlatego, że materiał przyszedł z Miejsca, był droższy, ponieważ trzeba było do Miejsca zawozić węgiel i z Miejsca przywozić cegły. Początkowo transport kosztował 2 M., potem 1,25 M. Również za każde miejsce pracy i za każde tysiąc cegieł musiała być uiszczona opłata zasadnicza 7½ F. Mimo wszystko, to był mój ratunek. Cegły formatowane zostały wyprodukowane na Pogorzelcu, a 180 000 cegieł zakupiono w cegielni Wehriga.
Wczesną wiosną 1864 zaczęła się budowa przygotowaniem materiału betonowego pod wieżę i budowy jej ściany gruntowej. Następnie trzeba było wykopać fundamenty pod cały kościół. Wielkie masy ziemi, nie pomieściły się na placu kościelnym, i trzeba je było odwozić na wzniesienie koło szpitala i po wybudowaniu fundamentów znów z powrotem przywieść na swoje miejsce. Fundamenty wieży są 16 stóp głębokie, grubość betonu 3 stopy. Zużyto do tego 130 t. Cementu. Mury do 3 stóp wysokości są wybudowane z piaskowca. Wieża jest od kościoła izolowana. Fundamenty kościoła w całości są 6 –7 stóp głębokie. Przy wieży 12 – 14 stóp głębokie. Do mojego mistrza budowy został przez Dwór dołączony młody, co dopiero przyjęty przez Księcia, Mistrz Budowy, nazwiskiem O. Schulz. Niestety, nie na moje szczęście, a raczej zgorszenia, wprawdzie dużo się nauczył, ale był bardzo niepraktyczny i nie miał żadnej dyspozycji do tego zawodu. Prawie wcale się nie starał o budowę, a nigdy nie mogłem od niego dostać rysunkowych szczegółów. Mistrz Murarski nazywał się Schwarzer i był z Koźla. Mistrz ciesielski nazywał się Heinze z Ujazdu. Mistrz Kamieniarski nazywał się Haelbig i był z Orzesza koło Mikołowa, który dla swoich prac musiał wykonywać najwięcej szczegółowych rysunków. Na początku sierpnia roku 1864 ukończyliśmy fundamenty kościoła, i miał być położony Kamień węgielny. Z tego powodu znów było wiele zgorszeń. Ponieważ Zarząd w ogóle nie starał się o budowę, a tylko chciał rozkazywać. 10 sierpnia został Kamień Węgielny uroczyście poświęcony przez Honorowego Dziekana Michaela Kania z Poniszowic w obecności Dziekana Kossellek z Chechła, inspektora szkolnego Möser z Ujazdu i innych duchownych, wszystkich urzędników i całej rodziny książęcej. Kamień Węgielny leży dokładnie w środku vis a vis głównego ołtarza, prawie równo z ziemią. W tym samym roku pracowano jeszcze nad cokołem kościoła i na św. Michała zakończono prace. W następnym roku zaczęto wznieść mury okalające kościół. Na niektórych miejscach okna zostały zakończone sklepieniem, i gdyby nie to, że kamieniarz nie nadążył z pracami kamieniarskimi, budowa mogła się o wiele szybciej posuwać do przodu. W roku 1866 wybuchła wojna pomiędzy Austrią a Prusami i z tego powodu miałem wiele kłopotów. Chciałem bowiem kontynuować budowę, a przynajmniej zabezpieczyć dachem. Wielkie zgorszenie powstało, gdy mój Mistrz Budowy, kiedy został wciągnięty do wojska, podburzył robotników, aby dalej nie pracowali. Budowa miała całkowicie stanąć. Rzeczywiście robotnicy wypowiedzieli mi posłuszeństwa. Wtedy z pomocną mi przyszedł Haelbig, który rozrysował w detalach konstrukcję małych elementów (gible) i bierzmo dachowe.
Ten rok budowy skrócił mi życie o kilka lat. Pan Bóg mi jednak nie opuścił. Choć późno, ale zdążyłem przykryć kościół. Było to wielkie szczęście, bo zima w tym roku była bardzo zła, i nigdy byśmy się nie pozbyli wilgoci nasiąkniętej do murów. Również nie można było dopuścić do przemoknięcia jednego już gotowego sklepienia.
Wprawdzie O. Schulz twierdził, że brak dachu nie szkodzi murom, ale za taką pociechę bardzo dziękuję. W roku 1867 wykonaliśmy nad całym kościołem sklepienie i otynkowaliśmy ściany. Już w roku 1866 zamówiłem organy u Braci Walter w Grodkowie (Guhrau). Również o wewnętrznym wyposażeniu musiałem na czas myśleć. To nie była łatwa sprawa. Prosiłem więc Naczelnika Budowlanego (Oberbaurath) Schmidt`a o sporządzenie rysunków ołtarzy, ambony itd. Wprawdzie obiecał, ale z powodu nawału pracy, dał na siebie długo czekać. Masa listów poszła do Wiednia, nim przyszły rysunki Organów, potem głównego ołtarza. Kto mi to teraz wykona? – Posłałem rysunki do Obergrund koło Zuckmantel do znanych Rzeźbiarzy Braci Kutzer. Kazałem im sporządzić kosztorys i chciałem wiedzieć, kiedy mógłbym dostać główny ołtarz? Po kilku tygodnia dostałem od nich kosztorys na 2200 M. bez polichromii. Do tego dochodziło cło, koszta postawienia na miejscu i dwa lata czekania. Na to się nie mogłem zgodzić. I znów powstała sprawa, co dalej? Tu nie znałem żadnego rzeźbiarza, który by był w stanie te prace wykonać. Pan Bóg znów pomógł. Na końcu roku odwiedził mnie Oberbaurath z Wiednia, Schmidt i obiecał mi być pomocny. Kazał rzeźbiarzowi, złociarzowi i malarzowi robić odpowiednie kosztorysy, które akceptowałem, a Schmidt z kolei ich zobowiązał do wykonania robót. Zbiegiem czasu też dostałem resztę rysunków, i zadecydowałem wszystkich 5 ołtarzy i ambonę robić we Wiedniu. To było najlepsze i najrozsądniejsze rozwiązanie, ponieważ wszystkie prace zostały wykonane w przeciągu 9 miesięcy. Już w jesieni 1868 zostało wszystko dostarczane i postawione. Tych prac tu nigdzie bym nie mógł wykonać, bo nasi artyści nie mają możliwości wykonania takich prac. Prace zostały nadzorowane przez znanego panu Schmidtowi architekta Jobsta i z tego powodu też dostaliśmy doskonałe dzieło. Konfesjonały zostały też wykonane według projektu Schmidta przez Rehorsta z Wrocławia. Ten artysta również wykonał balaski i balustrady na chórze organowym i chórach bocznych. Świeczniki ołtarzowe, lampa i żyrandole pochodzą z Monachium. Stamtąd również z artystycznego warsztatu Mayera pochodzi Droga Krzyżowa.
Cały marmur, chrzcielnica i kropielnice pochodzą ze Stronia Śląskiego (Seitenberg) koło Lądka Zdroju. Witraże pochodzą z warsztatu Seiler z Wrocławia.. Duży dzwon z Wiener Neustadt.
5 czerwca 1869 r. przyjechał arcybiskup Książę dr. Hreinrich Foerster z Wrocławia na konsekrację kościoła, która odbyła się 6 czerwca przy udziale wielkich tłumów ludzkich i 40 duchownych. Bezpośrednio przed tymi uroczystościami nastały jeszcze liczne zgorszenia. Skąd wziąłem jeszcze tyle sił przy moim nadwątlonym zdrowiu, sam nie wiem. Tu znów Pan Bóg pomógł, który zawsze był moją jedyną podporą, bo oprócz Niego nikt nigdy nie stał u mojego boku.
Deo gratias quam maximas.
O budowie kościoła mieszczą się w parafialnym Archiwum dwa dokumenty, które zawierają mnóstwo pism z czasów przed budową. Oprócz tego znajdują się rachunki z czasu budowy, poza tym Volumen kwitków i jeden Volumen korespondencji. Wszystkie rysunki zarówno o pierwszym projekcie Schmidta, rysunki Kirschteina jak i rysunki Schmidta zmienionego projektu, oraz wszystkie rysunki szczegółowych elementów budowy znajdują się w wielkiej mapie. Proszę moich następców wszystko to zachowywać.
Od Ceremoniarza i Vice-dziekana Wache pochodzi dokument odnośnie konsekracji kościoła, który Arcybiskup miał podpisać, jednak zapomniano mu go przedłożyć, jest więc tylko przez ceremoniarza podpisany i brzmi następująco:
„Nos Henricus Dei miseratione et Apostolicae Sedis Gratia Princeps Episcopus Wratislaviensis.
Omnibus has litteras inspecturis notum fieri volumus, quod hodierna die Ecclesiam parochialem Slaventzitzensem Diecesis Nostrae et Archipresbyteratus Ujestensis ejusdemque Ecclesiae Altare summum ad laudem et gloriam Omnipotentis Dei et in honorem Sanctae Catharinae Virginis et Martyris consecravimus, et Reliquias Sanctorum Martyrum Pii Verecundi et Vincentis in Altari nominato inlcusimus necnon singulis Christi fidelibus, hodie unum annum et in die consecrationis hujus modi anniversario, quem in Dominico proximiori praecedenti ante festum S. Catharinae Virg. et Martyris quoquo anno celebrari in ipsa consecratione constituimus.
Ecclesiam supra dictam visitantibus quadraginta dies de vera Indulgentia, in forma Ecclesiae consueta cocessimus.
In quorum fidem has litteras manu propria subscripsimus. Datum Slavenciciis Anno Domini MDCCCLXIX. Die sexta mensis Junii.
F. Wache, Ceremoniar